Bizon-uciekinier został zastrzelony
Robert Bąk, łowczy okręgowy PZŁ w Tarnobrzegu, podkreślił, że "środowisko łowieckie jest wzburzone z powodu zastrzelenia bizona". „Wczoraj dowiedzieliśmy się, że w trybie ekspresowym, na zlecenie konserwatora przyrody, ktoś odstrzelił zwierzę” – powiedział.
Łowczy określił całą sytuację jako „partyzantkę” i „zupełnie niezrozumiałe działanie”. Podkreślił, że myśliwi byli mocno zaangażowani w akcję ratowania bizona. Zwierzę miało trafić do zagrody w Kurowzękach. „Zebraliśmy 45 tys. zł, wysłaliśmy już zaliczkę dla wykonawcy, który miał zbudować ogrodzenie dla bizona” – dodał Bąk.
Zwrócił uwagę, że konserwator był świadomy tych działań. Mimo tego zwierzę zostało zastrzelone. Akcję łowiecką przeprowadzono w okolicach Wisły na wysokości Tarłowa.
Konserwator przyrody Lech Buchholz nie chciał komentować sprawy. Odesłał do oświadczenia, które we wtorek opublikowano na stronie Generalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska. Podkreślono w nim, że jednoznaczną rekomendację co do „eliminacji” bizona wydali naukowcy z Państwowej Rady Ochrony Przyrody. W piśmie zwrócono także uwagę, że bizon stanowił m.in. bezpośrednie zagrożenie dla stada żubrów w Bałtowie, do którego zbliżał się od kilku dni.
„Eliminacja bizona ze środowiska była więc konieczna. Sytuacja stawała się trudna i stwarzała poważne zagrożenie dla zdrowia i życia zwierząt oraz ludzi, którzy uczestniczyli w akcji” – podkreślono w oświadczeniu.
Zwrócono także uwagę, że aktualnie trwa okres godowy bizonów i żubrów; „taka sytuacja powoduje duże prawdopodobieństwo zbliżenia między gatunkami, a w konsekwencji poważne niebezpieczeństwo dla żubrów”.
Zdaniem szefa Polskiego Związku Łowieckiego w Tarnobrzegu, „tłumaczenie jest nieprzekonujące”. Według niego bizon kierował się na północ wzdłuż Wisły, a nie w kierunku Bałtowa. „Cały czas był przez nas monitorowany” – zaznaczył.
Bąk podkreślił także, że zgodnie z przepisami łowieckimi, odstrzału może dokonać tylko myśliwy, który powinien powiadomić miejscowe koło łowieckie oraz odnotować ten fakt w książce polowań.
„Okazuje się, że w obwodzie łowieckim, gdzie odstrzelono bizona, nikt nie polował. O całej sprawie dowiedzieliśmy się od przypadkowych świadków, którzy usłyszeli strzał. Później okazało się, że na miejsce został skierowany dźwig, który zabrał zwierzę. Kiedy przybył tam strażnik łowiecki, wszystko już było posprzątane” – przekazał.
Łowczy zapowiedział także złożenie doniesienia do prokuratury o możliwości popełnienia przestępstwa.
„Naszym zdaniem w tej sprawie zostało złamane prawo m.in. dlatego, że nie poinformowano dzierżawcy obwodu łowieckiego o planowanym odstrzale. Każdy strzał powinien być ewidencjonowany, w tym wypadku, tak się nie stało. Naszym zadaniem to wszystko może być kwalifikowane, jako kłusownictwo” – powiedział.
Dwa dorosłe bizony – samiec i samica – jesienią zeszłego roku prawdopodobnie uciekły z nielegalnej hodowli na Śląsku. Zimę spędziły na wolności, a w kolejnych miesiącach doczekały się potomka. Przez kilka miesięcy widywano je na terenach woj. śląskiego, łódzkiego i świętokrzyskiego. 2 lipca specjalistom z ośrodka w Kurozwękach, który jako jedyny w Polsce posiada zezwolenie na prowadzenie hodowli bizonów, udało się odłowić samicę i młode cielę. Zwierzęta pozostają w podstaszowskim ośrodku. Z kolei 21 lipca w okolicach Zawichostu schwytano samca. On też trafił do ośrodka w Kurozwękach i prawdopodobnie jeszcze tej samej nocy ponownie uciekł.
To wtedy służby środowiskowe zadecydowały o tym, że zwierzę musi zostać zastrzelone. Uznano, że bizon jest zbyt dziki, aby przebywał w zamkniętym ośrodku, a z drugiej strony może zagrażać populacji żubrów. Nieoczekiwanie na odstrzał nie zgodzili się myśliwi. Zadeklarowali pomoc w budowie specjalnej zagrody, która miała powstać w ośrodku w Kurozwękach. Zgodnie z zawartym porozumieniem bizon miał trafić tam do końca sierpnia. (PAP)
wdz/ aba/